Pani Bovary – Gustave Flaubert

pani bovaryMój Boże, i po cóż wyszłam za mąż? – zapyta sama siebie Emma Bovary i będzie się stale zadręczać tym pytaniem. I zawiśnie ono nad nią niczym uciążliwa pszczoła, którą im usilniej odganiać, tym szerszą pętle zakreśli w powietrzu i z tym większą zaciętością wróci. I będzie nieszczęśliwa, nasza pani Bovary, bo jest piękna oraz bezgranicznie ubóstwiana przez męża, który całe swoje życie podporządkuje małżonce i gotowy jest uchylić jej nieba, a przecież mógłby ją bić po twarzy a następnie wciągać za nogę do sypialni, gdyby miał tylko na to ochotę. Ale nie, on po prostu ją kocha więc w związku z tym jest nudny. I będzie zblazowana, nasza pani Bovary, bo naczytała się tych głupkowatych romansideł, które zrobiły jej z mózgu marakasy i szuka ona urozmaiceń dla swojego poukładanego jak ubrania w szafie życia. I marzy jej się kochanek: jeden, drugi, a może i dla trzeciego znalazłoby się miejsce, czemu nie, każdemu się zdarza, ale mężczyźni nie czytają powieści o miłości, nie potrafią sobie wyobrazić, czego szuka pani Bovary, więc nie potrafią również jej tego dać. I wraca z objęć kolejnego amanta, nasza pani Bovary, jeszcze bardziej nieszczęśliwa, a w domu jak pies czeka bezwzględnie zakochany w niej mąż, wyrozumiały, zaślepiony blaskiem miłości Karol, a ją mdli na jego widok, niedobrze jej za każdym razem, gdy widzi własne dziecko. Dziwna rzecz, jakie to brzydkie dziecko! – pomyśli Emma. I czytelnik może czasem ma ochotę ją objąć, przytulić i pocieszyć, ale co jakiś czas pojawia się też chęć strzelenia jej w głowę kokosa na orzeźwienie i wycedzenie jej w twarz „nie dramatyzuj, rozejrzyj się i zacznij wreszcie być szczęśliwą kobietą”. Inna sprawa, że i tak by to do niej nie dotarło.

Przed ślubem zdawało się jej, że go kocha, ale oczekiwane szczęście nie nadeszło. Pomyliłam się więc – myślała i starała się dociec znaczenia słów: szczęście, namiętność, upojenie, słów, które tak pięknie brzmiały w książkach.*

Mimo wszystko trudno się na Emmę złościć. To tak, jakby mieć pretensje do kilkulatka, że w niektórych kwestiach jest naiwny i zbyt ufny. Pani Bovary – prowincjuszka, ale z ambicją na paryski szyk – ubzdurała sobie coś w tej ślicznej główce i dzielnie szuka mężczyzny, z którym połączy ją miłość nieskazitelna. W zasadzie chyba sama nie potrafi sprecyzować i określić to, czego szuka, ale z pewnością będzie to coś między marzeniem, ideałem i Christianem Grayem. Trzeba jej też oddać to, że podjęła kilka desperackich prób wzniecenia płomienia miłości między nią a Karolem, ale mimo to najgorętszym elementem w ich łożu był termofor. Zaprzysiężone przed Bogiem uczucie szybko jej spowszedniało, pocałunki stały się zbyt regularne (wybiła trzynasta – pora na całusa), w efekcie swoją kochliwość, tęsknotę i pragnienie czułości Emma trzymała dla kochanków, dla małżonka – tego miernoty! – mając jedynie smutek, melancholię, gorycz, a nawet nienawiść. Wszystko ukryte pod pozorami, tak doskonale, jak to potrafi jedynie kobieta.

Właśnie na codzienności nieszczęsnej Emmy przede wszystkim opiera się cała powieść Flauberta. Pani Bovary stale znajduje się w centrum wydarzeń, jest pępkiem historii, obiektem uczuć wszystkich i fascynacją samego autora. No i w gruncie rzeczy to świetna książka.

Flaubert lubi i potrafi się oddawać szczegółom. To dostrzegalne w całej treści dzieła i pomimo dużej przystępności oraz lekkości lektury, czytelnik z większymi wymaganiami również powinien czuć się usatysfakcjonowany. Trudno mi teraz opisać te podskórne odczucia i niuanse, bez monotonnego cytowania dłuższych fragmentów, ale wiedzcie, że tutaj nie wystarczy, by goście weselni wysiadali z powozów – oni się przy tym przeciągają i rozcierają kolana. Niby kilka słów więcej, a wyobraźnia zyskuje niezbędną, naturalną przestrzeń. Kiedy natomiast dochodzimy do fragmentów poświęconych wyłącznie pani Bovary, wtedy w autorze budzi się jakaś romantyczna bestia. Istnieje podejrzenie (moje wewnętrzne), że albo Emma była inspirowana kobietą, którą Flaubert kochał, albo obdarzył on szczerym uczuciem fikcyjną i wykreowaną w głowie postać bohaterki. Bo opisy pani Bovary czarują drobiazgami i pieczołowitością, tak jakby rodziły się w wyniku wielogodzinnych obserwacji obiektu, a zafascynowany autor z namaszczeniem i pietyzmem oddaje się charakterystyce postaci, jej zachowań. Takiego wysublimowanego portretu złożonego z rozsypanych w powieści zdań może Emmie pozazdrościć niejedna kobieta.

Znalazłszy się w kuchni, pani Bovary podeszła do komina. Ujęła suknię końcami palców na wysokości kolana, uniosła ją aż do kostki i poprzez obracającą się na rożnie pieczeń przysunęła do płonących głowni nóżkę w czarnym trzewiku. Blask ognia oświecał ją całą, przenikając jaskrawym światłem tkaninę jej sukni, gładką, białą skórę, i nawet powieki, które przymrużała niekiedy. A gdy podmuchy wiatru wpadały przez uchylone drzwi, przesuwały się po niej czerwone odblaski. Z drugiej strony kominka siedział młodzieniec o jasnych włosach i przyglądał się jej w milczeniu.**

Bo cóż innego pozostało, jeśli nie przyglądanie się i chłonięcie tego rodzaju obrazów. A Flaubert raz za razem karmi nas kolejnymi detalami: a to na temat wypolerowanych i mających kształt migdałów paznokci Emmy, a to znów o tym, w jaki sposób słońce oświetlało jej policzki i koniuszki uszu, które ukradkiem wychynęły spod włosów (również zachwycających, a jakże!). Idealizowanie i gloryfikowanie? Tak, zdecydowanie. Ale jakimś cudem ani przez moment nie trąci banałem. Nazwijcie mnie mięczakiem, miękką szyją i ciepłą kluchą, ale te fragmenty najzwyczajniej w świecie są ładne literacko. No co? Podobają mi się i trudno.

Niech nikogo nie zmyli to, co do tej pory w tym tekście uznałem za warte podkreślenia. Pani Bovary to powieść daleka od romantyzmu w stanie czystym. Dawniej pojawiały się przecież zarzuty o niemoralność i nieobyczajność dzieła, były zakazy – dzisiaj kompletnie niezrozumiałe. Choćby z tego powodu warto się zapoznać i przekonać, co takiego kiedyś budziło kontrowersje (zapewne m.in. suknia wyzywająco uniesiona przez panią Bovary AŻ do kostki), a obecnie jedynie porusza wrażliwość czytelnika. Tutaj proza życia miesza się z poetyzmem uczuć i emocji, a miłość uwarunkowana bywa zamożnością i stanem posiadania. Gorycz codzienności i niespełnienie są jedynie przysypane słodkim lukrem czułych słów oraz pięknych fraz, zagłuszona jest realność. Niemal wszystko naznaczone jest piętnem fałszu, a samooszukująca się Emma, jak w gorączce poszukująca nieokreślonego ukojenia w romansach budzi współczucie. Boleśnie prawdziwa i określona jest za to pogarda pani Bovary do męża, której ten nie dostrzega, bo mu oczy miłością zarosły. I jedynie skończeni optymiści mogą oczekiwać, że taki układ odnajdzie szczęśliwe zakończenie.

PS Mój egzemplarz Pani Bovary pochodzi z radosnego i bezinteresownego obdarowywania się książkami na biblioNETka.pl, więc jeszcze raz dziękuję anonimowej Mikołajce. Oby dobro do Ciebie wróciło ze zdwojoną siłą.

* Gustave Flaubert, Pani Bovary, tłum. Aniela Micińska, wyd. Kolekcja Hachette w porozumieniu z wydawnictwem Świat Książki, str. 30
** Tamże, str. 68

6 uwag do wpisu “Pani Bovary – Gustave Flaubert

  1. Anonim pisze:

    Ja bym chyba nie polubiła Pani Bovary… nie przez zazdrość- chyba- ale tak sobie kiedyś rozmawialiśmy że piękno jest wielowymiarowe. Nie kończy się na efekcie wizualnym, widzenie je raczej „zaczyna”.

  2. No byłby problem z polubieniem pani Bovary. Cierpi ona na upośledzenie emocjonalne, nadwrażliwość i niedojrzałość. Skora do dramatyzowania, niezdolna do wdzięczności i zauważenia piękna, kolorów w zwykłym dniu. Motywuje innych do załamywania rąk. Można ją usprawiedliwiać innymi czasami i słabością psychiki, ale i tak niewielu chciałoby ją mieć w znajomych na fejsie. Natomiast budzi trochę litość, niczym antylopa bez jednej nogi uciekająca przed lwicą.
    PS. żałuję, że już nie mam swetra, bo Twoja „propozycja podania” była taka… mnie rozgrzewająca.

    1. Niby elfie te uszy, ale takie jakieś toporne. Jak duże, rozgotowane pierogi. I pewnie zbyt często koniuszki wystają spod włosów. Nie chcę narzekać, ale wolę tradycyjne uszy, mają przyjemniejsze, subtelniejsze kształty. Chcesz jeszcze o coś mnie zapytać?

  3. Niedawno, ze znudzenia przy jakiejś bezmózgiej robocie odsłuchałam sobie audiobooka – „Chama” Orzeszkowej. Nie wiem co mi się stało przy wyborze, bo po licealnych przygodach z autorką nie miałam najmniejszej ochoty na dalszą lekturę dzieł pani O. Cóż, pokarało moją pogardę – bo „Cham” okazał się całkiem ciekawą, psychologiczną powieścią… mnie się skojarzyło właśnie z „Panią Bovary” ze względu na podobieństwo cech głównych bohaterek obu książek, chociaż ta Franka Orzeszkowej była dużo mniej powściągliwą postacią niż pani Bovary, ale tutaj mamy inne środowisko – u Orzeszkowej kresowa wioska, chłopi; u Flauberta jednak wykształcona klasa średnia. Obie książki bardzo mi się podobały.

Dodaj komentarz