Wspomnienia z martwego domu – Fiodor Dostojewski

wspomnienia z martwego domuDość niespodziewanie przebiegło moje ostatnie spotkanie z Fiodorem Dostojewskim. Przyznam, że nie tego się spodziewałem, ale przypuszczam, że sam jestem sobie winien, skoro przed lekturą rzadko kiedy czytam opinie innych. Gdybym czytał, to pewnie wiedziałbym, że Wspomnienia z martwego domu to odrobinę inny typ opowieści niż te, do których zdążyłem się u Dostojewskiego przyzwyczaić. Tutaj jest… cóż, dość kameralnie, oszczędnie i bez fabularnego rozmachu. Zresztą tytuł jest wymowny oraz adekwatny, bo wspomnienia mają to do siebie, że są fragmentaryczne i często osadzone samotnie gdzieś na linii czasu, oderwane od pozostałych. Trudno je połączyć w spójną całość, więc zazwyczaj stanowią tylko zbiór jakichś elementów, pojedynczych i kolorowych szkiełek witraża, niekoniecznie układających się w harmonijny czy kształtny obraz. Czasem to tylko kolekcja barwnych fragmentów, które łączy wyłącznie wspólna rama, temat. I nic w tym złego, a wręcz przeciwnie – taka mozaika też potrafi przyciągnąć wzrok i ma pełną rację bytu. Ma też niezaprzeczalną zaletę, że każdy jej wycinek jest samodzielną, autonomiczną cząstką  i – jeśli zajdzie taka potrzeba – mogą one funkcjonować w oderwaniu od pozostałych. Mój problem z tą książką jest taki, że na postawie wcześniejszych doświadczeń z Dostojewskim spodziewałem się pięknego witraża, w którym kolejne, rozmyślnie ułożone kolorowe szkiełka stworzą jednolity, intrygujący obraz, czytaj: spójną fabułę. Tymczasem otrzymałem jedynie pakiet różnego kształtu elementów wkomponowanych we wspólną ramę.
Czuję, że zbytnio popłynąłem z tymi grafomańskimi porównaniami rodem z warsztatu szklarskiego, ale za bardzo się natrudziłem, by to teraz po prostu skasować. Trudno, też mam wady.

Czytaj dalej „Wspomnienia z martwego domu – Fiodor Dostojewski”

Dekorator – Boris Akunin

dekoratorTak, to znowu on. Erast Pietrowicz Fandorin, urzędnik szóstej rangi do specjalnych poruczeń przy moskiewskim generale-gubernatorze, kawaler rosyjskich i zagranicznych orderów. Nie zmyślam. Cytuję autora, a on przecież najlepiej wie o kim pisze. Nie oczekuję, że ktoś zacznie cykl od tego – szóstego już – tomu, ale być może jeśli będę wystarczająco natarczywy w promowaniu Fandorina to a nuż przybędzie mu czytelników, bo powtórzę i zacytuję siebie: warto. Każdy tom to mała perełka, ale różniąca się odrobinę odcieniem od pozostałych i finalnie, mam nadzieję, będzie z nich piękny naszyjnik. Promuje się te cykle skandynawskich i polskich kryminałów, bliźniaczo do siebie podobnych. W księgarniach zmuszony jestem omijać wzrokiem całe półki a niekiedy nawet regały poświęcone pojedynczym autorom, którzy mnie nie interesują, bo jestem świadomy, że gdybym chciał przeczytać wszystko od takiego Mroza, który najwyraźniej pisze szybciej, niż ja czytam, to musiałbym kartkować tylko jego twórczość, a w tak zaborcze układy i związki to ja wolę nie wchodzić. Tymczasem w tej samej księgarni, ale kilka metrów dalej, na skromnej powierzchni jednej z zakurzonych już półeczek stoją sobie niewielkie, niepozorne tomiki cyklu z Fandorinem. I nawet jeśli nie każdy z nich jest równie doskonały, to przynajmniej każdy stara się być zwięzły oraz inny od pozostałych. I póki co im się to udaje.

Czytaj dalej „Dekorator – Boris Akunin”

Walet pikowy – Boris Akunin

walet-pikowyZapomnijcie o Sherlocku Holmesie, Herkulesie Poirot i przemieszczającym się na rowerze Ojcu Mateuszu. Erast Fandorin jest lepszy, fajniejszy, ciekawszy i zasługujący na więcej uwagi. Ja mu ją chętnie poświęcam, bo to już kolejna powieść cyklu, a ja w chwilach powątpiewania zaczynam zastanawiać się nad sensownością opisywania tutaj każdej z osobna. Jednak zacząłem to robić, a ponieważ obok zaczynania lubię też kończyć, więc póki co staram się trzymać postanowienia i rozbijam tutaj cykl na jego części składowe. Zobaczymy na ile wystarczy mi uporu, niczego nie obiecuję, ale przyda się kilka komentarzy w rodzaju „nie dasz rady”, abym miał motywację i na przekór niedowiarkom jednak dał radę. Naturalnie piszę to przy śmiałym, wręcz bezczelnym założeniu, że ktoś to w ogóle czyta i kogoś to w ogóle interesuje. Bo ja osobiście rzadko czytam w Sieci opinie innych (nie lubię sobie niczego sugerować), więc nie mam prawa tego wymagać od pozostałych. Koniec dygresji. Mogłem sobie na nią pozwolić, bo Walet pikowy jest krótką opowieścią, więc i wpis o niej będzie raczej telegraficzny.

Czytaj dalej „Walet pikowy – Boris Akunin”

Młokos – Fiodor Dostojewski

MłokosTo zadziwiające, że tak bardzo za Dostojewskim tęskniłem. Kilka lat temu byłem zbyt zachłanny i łapczywy, bo na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy przeczytałem od brodatego Rosjanina prawie wszystko, co polskie wydawnictwa miały do zaoferowania. I utknąłem z ręką w nocniku – chciałem więcej, pragnąłem jeszcze, ale nie za bardzo było co. Albo może inaczej. Lista potencjalnych lektur sprawiała wrażenie długiej, ale po odfiltrowaniu interesujących mnie pozycji i przejrzeniu na serwisach aukcyjnych ofert z nimi związanych odpuściłem. Bo nie jestem fanem starych książek. Nic nie sprawia mi w czytaniu większej przykrości, niż wypadająca z książki strona, dwie, trzydzieści, albo w ogóle rozklejający się egzemplarz. Zamiast bezstresowo czytać, to ja drżącymi dłońmi staram się utrzymać książkę w całości, a mój mglisty wzrok zaczynają przysłaniać łzy bezradności. I zniechęciłem się widząc na zdjęciach z allegro te wszystkie powieści Dostojewskiego, które przypominają coś, co morze wyrzuciło na brzeg, a dumni właściciele mają jeszcze odwagę żądać za to pieniędzy. Bo znalazł jeden z drugim książkę na strychu u dziadka, albo po trzydziestu latach wyciągnął spod szafy, a ta zaczęła się chybotać, więc już wiadomo po co ktoś Dostojewskiego tam podłożył. Nie, nie chciałem takich książek, nazwijcie mnie wybrednym. I cierpliwym.

Czytaj dalej „Młokos – Fiodor Dostojewski”

Cynicy – Anatolij Marienhof

cynicyCóż to byłaby za rosyjska powieść, gdyby nie miała problemów z cenzurą? Wręcz w dobrym smaku było je mieć. Oczywiście należało najpierw wstrzelić się w odpowiedni okres, następnie napisać coś, co byłoby nie w smak opresyjnej władzy (a ta zwykle była bardzo wrażliwym czytelnikiem) i pozostawało już tylko usiąść oraz obserwować jak nasza powieść bardziej lub mniej dotkliwie kastrowana jest katowskim toporem cenzury. W wielu przypadkach po takim odkrojeniu niewygodnych fragmentów z powieści pozostał bezwartościowy strzęp, który następnie wyrzucano do kosza, a w efekcie autor (parszywy wywrotowiec) nie dość, że nie miał nawet na kieliszek chleba, to często trafiał pod dokładną obserwację, co wcale mu życia nie ułatwiało. Natomiast książce mogło pomóc, z perspektywy czasu rzecz jasna, bo kiedy ta po kilkudziesięciu latach wreszcie mogła się ukazać w swojej oryginalnej formie to miała już gotowy slogan marketingowy: powieść zakazana w ZSRR, po raz pierwszy w druku. Tak, zgadliście – Cynicy są taką właśnie powieścią. No, nie do końca dokładnie taką, ale swoje problemy podobnej natury miała.

Czytaj dalej „Cynicy – Anatolij Marienhof”

Śmierć Achillesa – Boris Akunin

smierc achillesaPrzyznaję, że zaniedbałem nieco cykl Erasta Fandorina, choć nigdy o nim nie zapomniałem i stale zamierzałem wrócić. No, ale nic nie tłumaczy faktu, że poprzedni jego tom – Lewiatan – pojawił się tutaj dawno, zbyt dawno temu, bo aż w maju 2013 i jeśli nie podkręcę tempa, to najprawdopodobniej w swoim życiu nie zdążę dotrzeć do jego końca. Zakładam, że w chwili śmierci nieukończenie cyklu nie będzie moim największym problemem, ale zawsze byłoby miło mieć jedno małe zmartwienie mniej i przeczytać całego Fandorina przed czasem, bo jestem przekonany, że warto. Powtórzę: warto. Wiedziałem o tym już wtedy, gdy czytałem poprzednie tomy i uświadomiłem to sobie na nowo, gdy tylko zacząłem lekturę Śmierci Achillesa. To jest po raz kolejny świetne – znajome, ale zarazem w jakimś sensie świeże, bo Akunin bardzo sprawnie potrafi urozmaicać swoje historie. Oto bowiem, po epizodach na froncie wojny rosyjsko-tureckiej i rejsie Lewiatanem (odpowiednio drugi i trzeci tom) Erast Fandorin wraca do ojczyzny. Zapowiada się więc nowy start, ale przeszłość jest zbyt podstępną suką, by miała tak łatwo naszemu bohaterowi odpuścić.

Czytaj dalej „Śmierć Achillesa – Boris Akunin”

Ostatni Powiernik Pierścienia – Kirył Jeskow

ostatni powiernik1Na półkach stoją i czekają literackie nowości oraz zaległości, a ja po raz trzeci czytam powieść Jeskowa. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, co ten fakt może oznaczać i czy ta książka rzeczywiście jest tak dobra, by stale do niej wracać. Chyba sam sobie w tej kwestii nie ufam, stąd co kilka lat czuję potrzebę zweryfikowania swojej opinii na temat Ostatniego Powiernika Pierścienia – ponownego przekonania się czy entuzjazm, którym obdarzyłem tę powieść osiem lat temu miał sensowne podstawy i, co ważniejsze, czy przetrwały one do dziś. Wtedy dzieło Jeskowa podobało mi się zaskakująco mocno, elektryzowało mnie i absorbowało, a lekturę polecałem nie tylko każdemu fanowi Tolkiena, ale również (a może przede wszystkim) każdemu, kto jego prozie nie dał się uwieść. Bo zbyt patetyczna, bo zbyt rozwleczona, rozbuchana, bo za dużo w niej czerni i bieli oraz karłów z zaniedbanymi stopami. Bo zabrakło w nim smoków i seksu. Osobiście uwielbiam trylogię Władcy Pierścieni, ale z różnymi opiniami oraz argumentami na jej temat się spotykałem, więc jestem wyrozumiały i Tolkiena za wszelką cenę bronił nie będę (przynajmniej nie tu i teraz). Natomiast łatwo się domyślić, że Ostatni Powiernik Pierścienia silnie nawiązuje do szeroko znanej historii Frodo Bagginsa i Wojny o Pierścień, a gdyby ktoś nadal miał wątpliwości, to powieść Jeskowa ukazała się w Polsce również pod dźwięcznym marketingowo tytułem Ostatni Władca Pierścienia. Preferuję trafniejszego powiernika, bo choć pewien pierścień się tutaj pojawia, to jest tylko i wyłącznie pierścieniem: kawałkiem stopu, niewiele znaczącym suwenirem, więc nie za bardzo jest czym buńczucznie władać.

Czytaj dalej „Ostatni Powiernik Pierścienia – Kirył Jeskow”

Ognisty anioł – Walery Briusow

ognisty aniolJuż nie pamiętam chwili, kiedy zainteresowałem się Ognistym aniołem. Z jakiegoś nieznanego mi obecnie powodu lata temu wpisałem książkę na listę potencjalnych lektur i każdorazowo gdy o nią zahaczałem wzrokiem zastanawiałem się: co to? skąd się tam wzięło? Uznałem, że nie zaszkodzi mi mały trening własnej konsekwencji, więc postanowiłem dociągnąć sprawę do końca i zdobyć wreszcie tego tajemniczego Briusowa. Internetowe księgarnie milczały uparcie, toteż poprosiłem o pomoc allegro, gdzie rzecz jasna za przesyłkę zapłaciłem więcej, niż za samą książkę, ale to mnie nauczy, by rozważniej dodawać kolejne pozycje do listy lektur. A sam Briusow? Ponoć przede wszystkim był jakimś niezłym wierszokletą (wiem, że to nacechowane negatywnie określenie, ale mi się podoba i nic mi nie zrobicie) z tym, że poezja była dla mnie zawsze zbyt wyszukana, więc omijałem i nadal zamierzam omijać. Zauważyłem też, że autor specjalizował się w pozowaniu do zdjęć i portretów ze splecionymi na piersi rękami. To mi wygląda na postawę wyćwiczoną latami nonszalanckiego podpierania ścian podczas balów i bankietów. Nie wmówicie mi, że to błahostka, bo nie urodziłem się wczoraj. Już oczami wyobraźni widzę, jak Briusow strofuje kolejnego portrecistę: panie, albo rysuje mnie pan ze splecionymi ramionami, albo wcale i żegnam ozięble, bo mam wiersz do napisania! Tak właśnie z pewnością było.

Czytaj dalej „Ognisty anioł – Walery Briusow”

Dramat na polowaniu – Antoni Czechow

dramat-na-polowaniuWikipedia podpowiada mi, że Czechow (znany również jako Człowiek bez śledziony) napisał około dziesięciu dramatów, kilka najbardziej znanych opowiadań (o tych najbardziej nieznanych nie wspomniano) i ponad dwadzieścia nowel. Powieści w jego dorobku doliczono się aż jednej – Dramatu na polowaniu właśnie. Czytając tę książkę nawet nie wiedziałem na jak wyjątkowe dzieło trafiłem, bo okazuje się, że Czechow powieści nie pisał. I teraz mówią mi, żebym się za bardzo nie sugerował, bo z wszystkiego co stworzył Antoni, ja trafiłem na coś dalekiego od jego literackiej natury, coś dalece niereprezentatywnego i coś, co może być rozpatrywane jedynie w kategoriach autorskiego eksperymentu oraz kaprysu. Bo obudził się w Czechowie duch parodysty i to miała być swoista karykatura oraz satyra w związku z ówczesną popularnością kryminałów. W takim razie przez przypadek wyszedł mu świetny, jak na XIX-wieczne realia, kryminał i teraz nie wiadomo, czy poczytywać to jako porażkę Czechowa na gruncie satyrycznym, czy raczej jako pokaz jego wszechstronności literackiej? Pytanie pozostanie bez odpowiedzi, bo za mało w życiu Czechowa czytałem (do tej pory wcale) i zbyt rzadko jadam na obiad warzywa (czasem zupę szczawiową), by móc stawiać w tej kwestii uargumentowane wyroki. Autora znam więc jedynie od strony Dramatu na polowaniu, ale dzięki temu mogę też szpanować, że przeczytałem w życiu wszystkie powieści Czechowa i będzie to całkowitą prawdą. Szalenie imponujące.

Czytaj dalej „Dramat na polowaniu – Antoni Czechow”

Piknik na skraju drogi – Arkadij i Borys Strugaccy

Piknik-na-skraju-drogiBo wiecie: przylecieli kosmici, narobili ambarasu, posiedzieli i odlecieli z powrotem, bo kto by chciał z własnej woli siedzieć na takim zadupiu Wszechświata jak Ziemia dłużej niż to konieczne? Wbrew wszelkim szablonom nie było ze strony przybyszów próby podbicia i zagłady ludzkości, ani nawet chęci nawiązania z nami kontaktu. Z kolei mieszkańcy naszej planety rzecz jasna w pełni zafascynowali się obcą cywilizacją i nie przeszkadzało im, że bez wzajemności. Kosmici tymczasem bez żalu opuścili ten padół łez, jednak zostawili za sobą Strefę lądowania, a ludzie, jak to ludzie – czym prędzej zabrali się do szabrowania. Szybko okazało się, że Strefa jest nie do końca bezpieczna, pełna porzuconych tajemniczych przedmiotów i anomalii zadających kłam ziemskim prawom fizyki oraz natury. I w tym momencie pojęcie stalkera zostało ukute przez braci Strugackich, a oznaczało – ni mniej, ni więcej – śmiałka, który z własnej woli, z narażeniem zdrowia i życia wkracza do Strefy, by wynieść stamtąd przedmioty o niecodziennych właściwościach. Czasem istne dziwactwa, czasem cuda techniki, czasem śmiertelnie niebezpieczne gadżety, ale wszystkie je łączy jedna, wspólna cecha: są niezwykle cenne na czarnym rynku. Tak sobie myślę, że skoro kiedyś lekkomyślnie wchodziłem do rozpadającego się budynku, by przy pomocy skomplikowanych narzędzi (młotek i przecinak) wybijać z nadproży zdatne do ponownego użytku cegłówki i wywozić je stamtąd przy pomocy taczki, to byłem takim trochę stalkerem (choć na mniejszą i mało spektakularną skalę, przyznaję). Przy okazji znalazłem też stary komiks Transformers (z nudów przeczytałem cały, nie wiedząc o co w nim chodzi, bo roboty nigdy mnie nie kręciły), a także kartridż do Pegasusa (168 in 1). Co ciekawe, obecnie fach stalkera został zdeprecjonowany do anonimowego zboczeńca prześladującego swoją ofiarę (najczęściej będącą również, zupełnie przy okazji, atrakcyjną kobietą), śledzącego ją i wysyłającego jej sprośne, wyuzdane SMS-y, czy też dzwoniącego i dyszącego do słuchawki. Wszystko to, by pokazać jak bardzo kocha. Strugaccy się w grobach przewracają.

Czytaj dalej „Piknik na skraju drogi – Arkadij i Borys Strugaccy”

Świadek – Ilja Mitrofanow

Mitrofanov SwiadekKojarzycie Besarabię? Ja też nie, ale ponoć była taka kraina historyczna: swego czasu przynależna do Rumunii, potem przejęta przez ZSRR, a obecnie (jak podpowiada mi Wikipedia) stanowi część Mołdawii i Ukrainy. Takie tam usypiające smuty. Aż mi się przypomniał mój nauczyciel od historii/geografii z podstawówki – wąsaty przyjemniaczek, zimą noszący kolorową czapkę z pomponem, jeżdżący po całej klasie na mobilnym krześle i przy tym nieświadomy posiadania dziury w kroku spodni. Pozdrawiam go, jeśli to czyta. Więc właśnie o Besarabii opowiada Świadek, a konkretnie o okresie, gdy krainę przejmowało ZSRR, przydeptując mieszkańców ciężkimi, komunistycznymi sapogami. Piknikowej atmosfery z pewnością nikt się nie spodziewał, oczekiwania wśród ludności były raczej umiarkowanie złe: trochę nas wykorzystają, zasłaniając się przy tym dobrem ogółu; może trochę pobiedujemy, hej – przecież tyle to potrafimy; może jeśli zaczniemy narzekać i psioczyć na władzę, to nas postawią pod ścianą i strzelą w tył głowy, więc chyba jasnym jest, że lepiej nie wybrzydzać. Znamy to wszystko –  nie pierwsza i nie ostatnia okazja, by poczytać, jak to portrety Stalina w każdym domu wisiały. W niektórych nadal wiszą.

Czytaj dalej „Świadek – Ilja Mitrofanow”

Zamieć – Władimir Sorokin

zamiecSorokin? Nie znam człowieka. A ponoć jest to jeden z najwybitniejszych pisarzy współczesnej Rosji i pomimo rezerwy z jaką podchodzę do tego rodzaju sloganów, poczułem niewielki wstyd, że Sorokina nie kojarzę. Nie wydaje mi się, by sam Władimir miał mi to za złe, ale niesmak pozostał, bo literaturę rosyjską przecież uwielbiam, a to zobowiązuje mnie w moich własnych oczach. Popychany nagłym impulsem podrażnionej ambicji czym prędzej postanowiłem nadrobić straty, bo jakże to tak, tak nie można po prostu nie znać. Sposobność nadeszła odpowiednia, bo „Zamieć” nie należy do gatunku pożeraczy licznych wolnych wieczorów i przy sprzyjających okolicznościach można ją przeczesać wzrokiem w kilka godzin – jak to mówią meblarze – od deski, do deski. Ja nie tyle nie lubię krótkich powieści, ile zauważyłem że znacznie trudniej im mnie uwieść – nie bez powodu większość dzieł, które cenię  dobija do okolic tysiąca (i więcej) stron. A te poniżej trzystu, albo dwustu? Ledwo się zaczną, już trzeba wkładać buty i wychodzić, a nie zawsze krótka znajomość bywa tą reprezentatywną. Na bok jednak prywatne dylematy, które nie interesują nikogo poza mną. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie sztuką jest utrzymać zainteresowanie czytelnika na krótko. Spróbujcie to zrobić przez pięćset i więcej stron – o, do tego trzeba mieć już talent. Więc o ile po lekturze „Zamieci” mogę stwierdzić, że coś tam Sorokina czytałem, tak z tezami, że znam i mam podstawy by oceniać jego twórczość – z tym bym się jeszcze zdecydowanie wstrzymał. No, mimo to spróbujmy, osłaniając oczy od sypiącego śniegu, przyjrzeć się tej „Zamieci”.

Czytaj dalej „Zamieć – Władimir Sorokin”

Bracia Karamazow – Fiodor Dostojewski

Dostojewski_BraciaKaramazowSą takie książki, które stojąc na półce podniecają samym widokiem kuszącego grzbietu. Wiecie (a może nie wiecie), to tak jak z kobietą w umyśle mężczyzny: bardziej działa na wyobraźnię to, czego w całej krasie nie widać, co nadal przysłonięte i jakby szepczące „weź mnie w obroty między swoje szorstkie, brutalne dłonie i sprawdź co kryję”. Nie żebym cokolwiek wiedział o kobietach (choć przyznaję – momentami fascynujące to stworzenia), ale koledzy opowiadali, więc osobiście nie biorę odpowiedzialności za te teorie. Moją wyobraźnię natomiast rozpala obfity i szeroki grzbiet „Braci Karamazow”. Co więcej, przyciąga mój wzrok fraza „Bracia Karamazow” sama w sobie – jest śliczna, jest wielce obiecująca, śpiewna i chcę mieć z nią dzieci. Chyba jeszcze ładniej brzmi w oryginale (Brat’ja Karamazowy), normalnie rosyjska krasawica. Widzę i się pobudzam. Tymczasem – borem i lasem – to już moja druga schadzka z najdojrzalszą powieścią Dostojewskiego. Kilka lat temu, przy okazji naszego pierwszego romansu nie istniał jeszcze ten blog i do tej pory było mi lżej na duszy, że ominęła mnie pokusa opisania wrażeń z tamtych chwil. Czułem, że przerosłoby mnie to i chyba nadal trochę przerasta. Istnieje wobec tego obawa, że nie będę potrafił uporządkować wszystkich myśli, dobrać odpowiednich słów, poruszyć każdego aspektu, opisać odczuć w stosunku do miejsc, wydarzeń i postaci powieści; że zawsze będę niezadowolony z końcowej formy i treści mojej opinii. Tak zapewne będzie, ale mimo to spróbuję. Bo „Braciom Karamazow” zawdzięczam jedne z najpiękniejszych chwil spędzonych z książką w dłoniach, długich zastygnięć w bezruchu, aż do ścierpnięcia jakiejś części ciała. W tych wspólnych momentach moja satysfakcja rosła z każdą minutą, wzbijała w górę i w końcu robiła dziurę w naznaczonym plamami po rozgniecionych komarach suficie. Najwyższa ekscytacja!

Czytaj dalej „Bracia Karamazow – Fiodor Dostojewski”

Metro 2033 – Dmitry Glukhovsky

metro-2033Ponoć najtrudniej o te najprostsze pomysły. Bo przecież te wyrafinowane i skomplikowane same przychodzą do głowy podczas śniadania. Najczęściej są tak pogmatwane, że po prostu brakuje im sensu. Natomiast mam wrażenie, że argument o najprostszych pomysłach ma przede wszystkim na celu tłumaczyć nas samych i to, dlaczego sami na ten (jakże przecież banalny!) pomysł nie wpadliśmy. Nagle się okazuje, że ktoś to zrobił przed nami, a niech to. Odrębną kwestią jest to, co z tym pomysłem zrobimy, bo od suchej idei do jej zgrabnej realizacji długa droga. I trzeba wyraźnie stwierdzić, że koncepcja Glukhovsky’ego (bądź też swojsko brzmiącego Głuchowskiego) jest świetna. Prosta, ale jednocześnie ze sporym potencjałem do jej rozbudowy. Potwierdzeniem jest rozwijające się Uniwersum Metro, w którego skład wchodzi już kilkadziesiąt powieści różnych autorów (w większości rodaków Głuchowskiego, ale zdarzają się wyjątki), z czego kilka ukazało się w polskim przekładzie. Głuchowski najwyraźniej uznał, że w tych ciasnych tunelach wystarczy miejsca dla każdego i zachęcającym gestem zmotywował innych do rozwijania pomysłu, a sam jedynie udziela błogosławieństwa tym najlepszym tworom. Być może będzie okazja do tematu wrócić, ale póki co skupmy się na „Metro 2033” – powieści, od której wszystko się zaczęło. Bo o zagładzie ludzkości zawsze miło poczytać, by rankiem wstać do pracy i w jakimś stopniu żałować, że tej zagłady póki co nie widać na horyzoncie.

Czytaj dalej „Metro 2033 – Dmitry Glukhovsky”

Pory roku – Anna Borisowa

boris-akunin-pory-rokuWydało się. Ostatnio piszący pod pseudonimem pisarze nie mają łatwego, intymnego życia. Autorka Harry’ego Pottera wyrzeźbiła jakąś powieść detektywistyczną, którą dla hecy podpisała pseudonimem i kupiło ją dwanaście osób (tak wynika z moich rachunków). Następnie sprawa wyszła na jaw – okazało się nagle, że „oborze! to napisała ta od Harry’ego!” i czytelnicy tłumem pobiegli do księgarni nabyć swój egzemplarz tej niczym niewyróżniającej się zapewne powieści. A potem wielce rozczarowani, że czarodziej w okularach nie wystąpił nawet w małym epizodzie. Z powieścią Anny Borisowej było podobno tak, że wszyscy zachwycali się błyskotliwym debiutem pisarki, drążyli temat na tyle namiętnie, że nie sposób było już dłużej ukrywać prawdziwego autora „Pór roku”. A okazał się nim nie kto inny, jak sam Boris Akunin. Tak – ten od perypetii Erasta Fandorina. Pisarz wszechstronny, który z gracją i swobodą potrafi „przełączać” się między gatunkami literackimi, na zawołanie zmieniać stylistykę. Nie będę tutaj zgrywał bystrzejszego niż jestem i udawał, że rozpoznałbym pod pseudonimem Anny Borisowej pióro Akunina, bo pewnie by mi nawet to do głowy nie przyszło. Nie jestem z natury podejrzliwy w kwestii książek, traktuje je jak przyjaciółki, które nie mają powodów, by mnie zdradzić, poza tym uznaję tezę, że błyskotliwe debiuty się zdarzają. Przejdźmy jednak do meritum i spójrzmy co do zaproponowania ma autor cyklu o Eraście Fandorinie, jeśli odebrać mu Erasta Fandorina.

Czytaj dalej „Pory roku – Anna Borisowa”

Lewiatan – Boris Akunin

lewiatan kopiaSzokująca zbrodnia w arystokratycznej dzielnicy wstrząsnęła Paryżem. Znany i szanowany wśród mieszkańców lord Littleby został bestialsko zamordowany we własnej willi na rue de Grenelle, wieczorem 15 marca 1878 roku. Będąc precyzyjnym trzeba dodać, że fragment jego czaszki na stałe rozstał się z resztą ciała. Będąc jeszcze bardziej precyzyjnym: przy okazji bałaganu z mózgiem lorda rozsmarowanym po całym pokoju, na parterze odnaleziono dziesięć innych zwłok, tym razem grzecznie usadzonych wokół stołu i, co rozczarowujące, u każdego denata odnotowano całą czaszkę. Jak to się mówi w branży pogrzebowej – wyglądali, jakby zasnęli (poza kilkoma wykrzywionymi w przedśmiertnym grymasie twarzami). Zgodnie uznano, że doszło do morderstwa, wielokrotnego nawet. Rozwojową sprawę prowadzi komisarz Gauche, rumiany prawie-emeryt, a pewne istotne poszlaki zaprowadzą go na rozhuśtany pokład Lewiatana – luksusowego statku wyruszającego właśnie na swój pierwszy, dziewiczy rejs wokół Eurazji. Paryski śledczy ma wszelkie prawa podejrzewać, że na Lewiatanie znajduje się morderca lorda Littleby i z zaangażowaniem podejmuje się zadania jego wykrycia. Traf chciał, że jednym z pasażerów jest zajmujący kajutę numer osiemnaście i udający się z dyplomatyczną misją w kierunku Japonii nie kto inny, jak doskonale nam znany, fanfary, Erast Fandorin. Będąc po raz kolejny precyzyjnym dodam, że nasz bohater jest jednym z podejrzanych. Zaznajomieni z Fandorinem czytelnicy pewnie uniosą brwi w geście zainteresowania, a niezaznajomieni wzruszą pewnie ramionami – im polecam lekturę pierwszego tomu – Azazela.

Czytaj dalej „Lewiatan – Boris Akunin”

Gambit turecki – Boris Akunin

Przed lekturą zastanawiałem się intensywnie, jak mocno musiałbym przymrużyć oczy, by dostrzec sens w spisywaniu wrażeń z drugiego tomu przygód Erasta Fandorina. Bo przecież czym nowym mógłby mnie zaskoczyć Akunin, abym miał potrzebę uwiecznić to na tych e-stronach, a czego nie zrobiłem już wcześniej, przy okazji spisywania przeżyć związanych z „Azazelem”? No czym? Musiałby chyba złapać tom pierwszy za metaforyczne nogi i tak długo nim potrząsać, by z jego równie metaforycznych kieszeni wypadły wszystkie pojedyncze elementy powieści. Następnie byłby zmuszony poukładać tę mozaikę na nowo. Byłoby to niezwykle ryzykowne zagranie, szczególnie, że „Azazel” przyjęty został wyjątkowo ciepło (również przeze mnie) i w zasadzie nie było potrzeby, by cokolwiek diametralnie zmieniać w jego założeniach, wystarczyło pociągnąć do dalej. Grzebanie w sprawnie działającej machinie jest głupie, zuchwałe, ale również ambitne. I wiesz co? Akunin okazał się cholernie ambitny, bo „Gambit turecki” to powieść szokująco odmienna od „Azazela”, a jednocześnie tak samo dobra.

Czytaj dalej „Gambit turecki – Boris Akunin”

Biesy – Fiodor Dostojewski

Ilekroć biorę na widelec Dostojewskiego, to za każdym razem czuję mające swoje epicentrum w brzuszku, a rozchodzące się błyskawicznie po całym ciele przyjemne wibracje. Mógłbym to nazwać fascynacją, motylkami w brzuszku, a nawet zakochaniem – w każdym słowie jego prozy z osobna i we wszystkich jednocześnie. Z „Biesami” nie mogło być inaczej, choć przyznaję, że powieść leżała na mojej półce blisko rok, a kiedy już wziąłem się za lekturę, to początki naszego romansu nie prezentowały się obiecująco. Pierwsza randka była ze wszech miar rozczarowująca, a wynikało to z nie do końca przekonującej mnie narracji i mocno sennej treści, którą Ona mnie raczyła przy kawie i papierosie. Swoista kronika rozmów, opisu kolejnych postaci, plotek, idei, przebiegu rozwoju społecznego czy politycznego, w takiej formie nie przekonała mnie aż do ostatnich stron – po prostu wraz z biegiem kartek pogodziłem się z tą wadą i pokochałem Ją nie za zalety (których ma multum), a raczej pomimo nieznacznych skaz na charakterze. To oczywiste wręcz, że wraz z bliższym poznaniem nabierałem do Niej zaufania, przywiązania i cieszyłem się wyśmienitym samopoczuciem, jeśli tylko Ona była obok. Każdorazowo pieściłem ją dłońmi wzdłuż grzbietu i z namaszczeniem rozkładałem to, co ma do rozłożenia. Tak, to był udany romans i nie żałuję ani minuty z czasu, który Jej poświęciłem.

Czytaj dalej „Biesy – Fiodor Dostojewski”

Oddział chorych na raka – Aleksander Sołżenicyn

Nie oszukujmy się – pobyt w szpitalu nie należy do najbardziej rozrywkowego sposobu spędzenia wolnego czasu. Ludzie mają różne zboczenia i fetysze, ale trudno o kogoś, kto uwielbia leżeć w szpitalnym łóżku. Ani to podniecające, ani adrenaliny specjalnie nie pompuje, a wyznacznikiem dobrej zabawy jest wysokie tempo opróżniania przez salowe kaczek. Po nocach korytarzami snują się starzy ludzie, cierpiący na bezsenność, szurający papuciami po posadzce i nielegalnie handlujący między sobą batonikami – wynik ścisłej diety narzuconej przez lekarzy niektórym pacjentom. Kiedyś krążyła po mojej okolicy legenda, że jedna zaawansowana wiekiem pacjentka z głodu zjadła własną nogę. Rewelacyjna historia, ale weź takiej nie daj batonika, gdy o niego prosi. Wolałbym odżałować ten kawałek czekolady, niż obudzić się w środku nocy z jej dziąsłami (na zęby nie miała co liczyć – trzy razy nie rosną) zaciśniętymi na mojej stopie. Br, scenariusz jak z japońskiego horroru, ale szpitalne mury raczej nie sprzyjają tęczowym myślom i marzeniom.  I pewnie dlatego „Oddział chorych na raka” przygnębia już od pierwszych stron, bo bez zbędnego wprowadzenia czytelnik jest wciągany za szmaty na oddział onkologiczny – oddział który sam w sobie nie zwiastuje hucznej i szampańskiej imprezy, a już szczególnie nie w realiach mało optymistycznego ZSRR. Cholera, przecież już sam tytuł powieści przytłacza.

Czytaj dalej „Oddział chorych na raka – Aleksander Sołżenicyn”

Azazel – Boris Akunin

Ludzie bywają zmęczeni skandynawskimi kryminałami. Trudno się dziwić, te wszak mogłyby z powodzeniem otrzymać własny dział w księgarniach – tyle papieru na nie poszło. Rozciągnięte i rozrzedzone na kilkanaście tłustych tomów serie nie zawsze mają coś niekonwencjonalnego do zaprezentowania czytelnikowi, więc jak najbardziej wskazany i słuszny jest trend wyjrzenia poza śniegi Skandynawii. W tym właśnie miejscu, każdemu poszukującemu wytchnienia od nadętych, mrocznych i śmiertelnie poważnych kryminałów, ja proponuję sięgnięcie po „Azazela”. Koniecznie.
Grigorij Czchartiszwili (pseudonim Boris Akunin) nie sili się na poważną konwencję i ze zdrowym dystansem narracyjnym prezentuje nam kryminał (w zasadzie bliżej mu do powieści detektywistycznej, ale jak zwał, tak zwał) o lekkim zabarwieniu humorystycznym i kpiarskim podejściem do gatunku. Nie zrozum mnie źle – to nie jest komedia, czy parodia. Mimo wszystko to nadal kryminał z ofiarami w ludziach, ale, och! jakże odświeżający pokryte rdzą ramy gatunkowe, przynajmniej w moim pojęciu. Cienka, niepozorna książeczka, a wnosi do umysłu czytelnika nieporównywalnie więcej, niż kolejny kilkuset stronicowy tom, odcinający kupony od popularności jakiegokolwiek styranego przez życie komisarza z Oslo, czy innego Sztokholmu.

Czytaj dalej „Azazel – Boris Akunin”