Dość niespodziewanie przebiegło moje ostatnie spotkanie z Fiodorem Dostojewskim. Przyznam, że nie tego się spodziewałem, ale przypuszczam, że sam jestem sobie winien, skoro przed lekturą rzadko kiedy czytam opinie innych. Gdybym czytał, to pewnie wiedziałbym, że Wspomnienia z martwego domu to odrobinę inny typ opowieści niż te, do których zdążyłem się u Dostojewskiego przyzwyczaić. Tutaj jest… cóż, dość kameralnie, oszczędnie i bez fabularnego rozmachu. Zresztą tytuł jest wymowny oraz adekwatny, bo wspomnienia mają to do siebie, że są fragmentaryczne i często osadzone samotnie gdzieś na linii czasu, oderwane od pozostałych. Trudno je połączyć w spójną całość, więc zazwyczaj stanowią tylko zbiór jakichś elementów, pojedynczych i kolorowych szkiełek witraża, niekoniecznie układających się w harmonijny czy kształtny obraz. Czasem to tylko kolekcja barwnych fragmentów, które łączy wyłącznie wspólna rama, temat. I nic w tym złego, a wręcz przeciwnie – taka mozaika też potrafi przyciągnąć wzrok i ma pełną rację bytu. Ma też niezaprzeczalną zaletę, że każdy jej wycinek jest samodzielną, autonomiczną cząstką i – jeśli zajdzie taka potrzeba – mogą one funkcjonować w oderwaniu od pozostałych. Mój problem z tą książką jest taki, że na postawie wcześniejszych doświadczeń z Dostojewskim spodziewałem się pięknego witraża, w którym kolejne, rozmyślnie ułożone kolorowe szkiełka stworzą jednolity, intrygujący obraz, czytaj: spójną fabułę. Tymczasem otrzymałem jedynie pakiet różnego kształtu elementów wkomponowanych we wspólną ramę.
Czuję, że zbytnio popłynąłem z tymi grafomańskimi porównaniami rodem z warsztatu szklarskiego, ale za bardzo się natrudziłem, by to teraz po prostu skasować. Trudno, też mam wady.
Czytaj dalej „Wspomnienia z martwego domu – Fiodor Dostojewski”