McCarthy to mój filar i ostoja literacka, bo za każdym razem, gdy zaczynam odczuwać swego rodzaju przesyt przeciętnością lektur, chwytam za grzbiet Cormaca i przełamuję nim szarą serię. To taka pewna i zaufana inwestycja, defibrylator na zwalniające swe bicie serce czytelnika. Jest jak szklanka zimnej wody w upalny dzień, jak pierwszy lajk na fejsbuku, jak zastrzyk gotówki dla pogrążonego w długach człowieka, jak prawdziwy (udany) seks z drugą osobą po miesiącach przedłużającej się masturbacji. Krótko mówiąc: sprawia, że chce się jeszcze te kilka dni dłużej pożyć. Wiem, że wyolbrzymiam, ale to jest takie śmieszne, takie dobre, że zostawię. Akurat ta powieść McCarthy’ego miała już kilka lat temu swoją polską premierę, jednak jakość tamtego przekładu – delikatnie mówiąc – pozostawiała wiele do życzenia. Będąc już mniej subtelnym dodam, że pierwsze tłumaczenie ssało po całej linii i pozostanie wielką tajemnicą, czy ktoś w ogóle próbował to ze zrozumieniem przeczytać przed wydaniem. Wstyd, hańba, skandal i schabowe bez panierki. Piszę o tym w ramach przestrogi, bo osobiście wolałbym przyłożyć twarz do rozpędzonego śmigła, niż czytać tamten przekład, w którym nawet dialogi były wyróżnione myślnikiem, a każdy fan McCarthy’ego wie, jak bezczelna to profanacja wobec oryginału. Skruszone wydawnictwo pochyliło głowę, wzięło się w garść i wydało To nie jest kraj dla starych ludzi ponownie, tym razem jak należy. A ja, również jak należy, dodałem książkę do swojej kolekcji.
Czytaj dalej „To nie jest kraj dla starych ludzi – Cormac McCarthy”