Kazano nam czekać, więc czekaliśmy, a pani Cherezińska pisała. I pisała. Nadal pisała. A kiedy Płomienna korona (trzeci i ostatni tom cyklu Odrodzone Królestwo) wreszcie trafiła na półki, wyjaśniło się dlaczego zajęło jej to tyle czasu. Zapełnienie około 1100 stron musiało trochę zająć, a przecież autorka miała w tym czasie na głowie również inne projekty, co tylko udowadnia jak wielozadaniowe potrafią być kobiety. No ale wreszcie jest: zwieńczenie trylogii Piastów, zawierające w swojej treści wydarzenia zmierzające do tego, że cykl finalnie zasłuży na swoją nazwę, a Królestwo Polskie stanie na nogach na tyle stabilnie, by wierzyć, że nie upadnie gdy tylko na chwilę odwrócimy wzrok. Naturalnie największym problemem przed lekturą było dla mnie przypomnienie sobie wątków i postaci z poprzednich tomów, wszak minęły trzy lata, a wspomnienia się nieco zatarły. Jednak odrobina riserczu, przegląd notatek (przewidując taką sytuację przygotowałem sobie ich więcej podczas lektury poprzedniego tomu), weryfikacja wpisów i wrażeń z tego blogaska – wreszcie sam sobie się na coś przydałem z tą pisaniną – i już: większość motywów i bohaterów wróciła w mojej pamięci przynajmniej na tyle, bym mógł bez obaw przyjrzeć się kolejnej koronie, tym razem płomiennej. A! Sss, parzy.
cherezińska
Niewidzialna korona – Elżbieta Cherezińska
Na wstępie muszę się do czegoś przyznać. Otóż zapomniałem o tym cyklu Cherezińskiej i w żadnym stopniu nie tłumaczy mnie to, że do tej pory w jego skład wchodził raptem jeden tom: miętolona przeze mnie dwa lata temu Korona śniegu i krwi. A przecież podobała mi się ona – musiała podobać, skoro nadal stoi u mnie na półce i do tej pory nie pozbyłem się swojego egzemplarza. Teraz Cherezińska znienacka wraca z nową koroną, tym razem niewidzialną (to by wyjaśniało, dlaczego wcześniej jej nie zauważyłem), a ja bez zastanowienia wracam w objęcia cyklu. Robię to co prawda bez wahania, ale z pewnymi problemami pod patronatem Alzheimera, bo dla odświeżenia pamięci byłem zmuszony ponownie sięgnąć po tom pierwszy, przekartkować go i przeczytać kilkanaście ostatnich stron (będących swoistym pomostem fabularnym), a nawet przejrzeć swoje notatki z tamtej lektury oraz odnaleźć wpis z wrażeniami na tym blogasku. Wróciła większość wspomnień, zrozumiałem też dlaczego nie czekałem na kontynuację z wypiekami na twarzy (bowiem Korona śniegu i krwi równie dobrze może stanowić zamkniętą całość, wcale nie domagając się rozwinięcia) i dopiero wtedy poczułem się mentalnie przygotowany do przygody z drugim tomem. Prędko, dajcie mi go, zanim znowu zapomnę!
Korona śniegu i krwi – Elżbieta Cherezińska
Wytknięto mi, że nie czytam kobiet. Co ciekawsze, sam tego wcześniej nie dostrzegłem, ale rzeczywiście – książki od autorek zmieściłyby się na połowie mojej półki i właściwie od tej chwili rozważam stworzenie im takiego półkowego getta. Mogłyby się tam kurzyć w żeńskim gronie i rozmawiać o malowaniu paznokci oraz zmywaniu podłogi. Nie wiem z czego wynika mój literacki szowinizm, bo w głębi świadomości wierzę, że jest mnóstwo wartościowych książek napisanych przez kobiety i kiedyś mam zamiar przeczytać wszystkie trzy. Tymczasem w ramach rekompensaty postanowiłem się poświęcić i sięgnąć po kolejną książkę napisaną przez reprezentantkę płci nadobnej. I to już drugą z rzędu! Niniejszym czuję się rozgrzeszony, odwołajcie feministyczną krucjatę przeciwko mnie.
Dla niecierpliwych – „Korona śniegu i krwi” to powieść historyczna nasączona dla aromatu akcentami fantastycznymi. Nigdy nie byłem jakimś szczególnym zwolennikiem historii, a to ze względu na wrodzoną ułomność do zapamiętywania nawet najkrótszych ciągów cyfr. Chyba nie muszę pisać, jak tego rodzaju upośledzenie utrudnia w szkole kojarzenie ważnych historycznych dat z równie ważnymi wydarzeniami. Trudno uzyskać na kartkówce ocenę wyższą niż trója. Poza tym, mój nauczyciel historii pasjonował się rzucaniem kredą w niezainteresowanych lekcją podopiecznych, więc mój wstręt do przedmiotu jest tym silniej uargumentowany. Natomiast teraz mogę bezstresowo uzupełniać swoją dziurawą wiedzę historyczną i choć nadal mam problem z zapamiętaniem daty, to jakoś przyjemniej czytać o burzliwej przeszłości naszego kraju, będąc jednocześnie pewnym, że oberwanie kredą nie grozi. A jest o czym czytać i Cherezińska postanowiła nam tę historię podać w niezwykle przyjemnej formie. Co najważniejsze, oprócz wątków historycznych nie zabraknie też seksu, więc nie rezygnujcie jeszcze z czytania tego tekstu!