Po wrażeniach, jakie zostawiła po sobie wcześniejsza powieść autora (Dostatek; choć wcześniejszą jest ona jedynie w sensie ukazania się polskiego przekładu) było wyłącznie kwestią czasu, jak Crummey tu wróci. No i wrócił, zaskoczenia nic, null, nada. Jeśli wbić nazwisko kanadyjskiego pisarza w Google to wyskoczy nam portret gościa z fryzurą, jaką ja nosiłem w szkole podstawowej – w czasach kiedy włosy rosły mi wyłącznie na głowie i tego rodzaju uczesanie „na grzybka” (bądź „od salaterki”) było modne, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Crummey najwyraźniej na żaden podryw się nie wybiera i uznał, że nie musi być atrakcyjny. Nie żeby to było dla mnie ważne, bo nie jest, jednak wróciły obrazy z przeszłości i uznałem, że o tym wspomnę. Ale przestając już oceniać pisarza po jego powierzchniowości przypomnę, że moje pierwsze wieczory zapoznawcze z Crummeyem przebiegały niezwykle intensywnie pod względem zaangażowania i czytelniczych emocji, których w Dostatku było… no, pod dostatkiem. Wtedy to nawiedził mnie ździebko zapomniany i zaniedbany duch realizmu magicznego – tego wspaniałego, klasycznie folklorystycznego, najbardziej intensywnego realizmu magicznego obecnego w choćby Stu latach samotności (że podrzucę taki modelowy przykład). I za ten powrót wrażeń byłem autorowi wdzięczny, podobnie jak teraz za powrót zmory kiepskiego uczesania. A co do zaproponowania ma Pobojowisko?
Czytaj dalej „Pobojowisko – Michael Crummey”