Ścieżki północy – Richard Flanagan

Sciezki polnocyMoże na początek – dla rozgrzewki – mała ciekawostka. Tę powieść Flanagan tworzył przez 12 lat. Wniosek z tego taki, że trochę się z tym pisaniem ociągał, bo Ścieżki północy nie są dziełem ani opasłym, ani jakoś misternie skonstruowanym i nie za bardzo widzę tutaj powody, by rzeźbić ją przez ponad dekadę. Ale z drugiej strony: co ja tam mogę wiedzieć o pisaniu powieści, skoro nawet nad napisaniem wstępu do tej notki potrafię się głowić przez godzinę. Dlatego dwunastoletni cykl powstawania (a może powinienem napisać „wytyczania”, hehe, rozumiecie?) Ścieżek północy kwalifikuję w kategoriach ciekawostek a nie wad. To musi być dziwne uczucie – poświęcić swojemu dziełu tyle czasu oraz uwagi, by inni mogli je przeczytać w trzy wieczory, odstawić na półkę mrucząc przy tym do siebie: no fajne, fajne, ale ciekawe co dzisiaj zjem na obiad. Podła, niewdzięczna dola pisarza! Flanagan przynajmniej został doceniony nagrodą Bookera (2014) i może liczyć na to, że za pięć lat ktoś przy przeglądaniu listy laureatów nadal będzie pamiętał o jego powieści i być może po nią sięgnie, ale co z tysiącami innych autorów, o których nikt się nie dowie? Wszystkie te lata psu w dupę? Najwyraźniej Flanagan może się mimo wszystko uznawać za szczęściarza, a jeśli dodam do tego informację, że Ścieżki północy bardzo, ale to bardzo mi się podobały, to autor pewnie pęknie z radości.

Streśćmy fabułę. Ścieżki północy opowiadają historię Dorrigo Evansa, siłą rzeczy skupiając się na najbardziej istotnych latach jego życia i chwilach, które te życie zmieniły oraz ukształtowały. Tak się składa, że Evansowi przyszło brać udział w II Wojnie Światowej. Wiem, niektórzy w tym miejscu ze zrezygnowaniem zaczną przewijać tekst w dół i poszukiwać jakichś śmiesznych obrazków z kotkami, ale wstrzymacie przez chwilę palec. Bo Flanagan chciał zaprosić nas na zaplecze wojny: na tereny rzadko, a być może nigdy nie odwiedzane – do Birmy mianowicie. To właśnie tam, pośród zatopionej w błocie monsunowej dżungli powstawała linia kolejowa ciągnąca w stronę Tajlandii. Jaki to ma związek z wojną? A taki, że przy jej budowie (nadzorowanej przez Japończyków na metamfetaminie) śmierć poniosło wiele tysięcy ofiar – zarówno ludności cywilnej, jak i alianckich jeńców wojennych. Przedsięwzięcie określono Koleją Śmierci (bardzo wymowne), a przy obrazie niedoli tamtejszej ludności niemieckie obozy koncentracyjne wydają się wczasami w sanatorium.

Co robi tam Dorrigo Evans? Jest Australijczykiem, najwyższym stopniem jeńcem, a przede wszystkim lekarzem. Cóż, trzeba przyznać, że przyszło mu pracować w warunkach dalekich od sterylności, ale narzekać nie ma czasu. Malaria, pelagra, beri-beri, czerwonka, denga, tyfus, tradycyjne niedożywienie, trochę nieprzyjemnej sraczki i doprowadzające do szaleństwa wszędobylskie wszy – to codzienność jego pacjentów. Do tego dorzućmy czasem jakąś amputację, a po robocie Evans może wreszcie wyjść z wilgotnego namiotu na papierosa, musi jedynie uważać by stąpać po błocie, a nie wszędobylskiej mieszance gówna, wymiotów oraz krwi. Naturalne warunki w jakich bytują jeńcy są okrutnym katem, a dodatkowo trzeba pracować przy wyrębie lasu, bo kolej sama się przecież nie położy.

Szyje… ciągnął pułkownik Kota, odwracając wzrok na otwarte drzwi, niczym obraz zamykające w ramie chłostaną deszczem noc. To właściwie wszystko, co dzisiaj widzę w ludziach. Ich szyje. To nieładnie, prawda? Nie wiem. Teraz taki jestem. Gdy spotykam kogoś po raz pierwszy, przyglądam się jego szyi i oceniam, czy byłoby ją łatwo, czy trudno przeciąć. I tylko tego chcę od ludzi, ich szyj, cięcia, życia, kolorów, czerwieni, bieli i żółci.[1]

Ale, ale. Kolej Śmierci nie jest jedynym wątkiem powieści, bo w Ścieżkach północy odnajdziemy również wątek miłosny, a jakże! Bowiem zanim Evansowi przyjdzie zmagać się w azjatyckiej dżungli z okrucieństwem wojny, pozna on piękną kobietę z kwiatem za uchem. I to w księgarni, pośród wirujących w blasku słońca drobinek kurzu. Czyż to nie romantyczne? Amy – bo tak ma na imię dziołcha z wiechciem za uszkiem – początkowo onieśmiela Dorrigo swoją tajemniczością, subtelnie prowokując, ale ostatecznie temperamentu i zmysłowości nikt jej nie odmówi. Niewielką przeszkodą na drodze ich romansu może okazać się fakt, że Amy jest już żoną wujka Dorrigo, ale bezgraniczna miłość przecież już nie z takimi niedogodnościami sobie radziła, prawda? I wtedy Evans jest zmuszony ruszyć na wojnę.

Piękno miłości i nieludzkie okrucieństwo wojny (a może odwrotnie?) to zestawienie kontrastów, które w przypadku Ścieżek północy sprawdza się wyśmienicie. Oba wątki czytałem w równie wielkim zaangażowaniem, bo doskonale się one równoważą i choć początkowo narracja zbijała mnie nieco z tropu swoim bezładem i rzucaniem z miejsca na miejsce, z czasów do czasów, to później nabrała wyrazistości, spokoju oraz skupienia. A nieoznaczone dialogi pokochałem natychmiast (przez McCarthy’ego mam taki fetysz), jak kobiece zakolanówki. Kilka scen, szczególnie tych pośród dżungli, potrafi na długo usidlić czytelnicze wspomnienia, jednocześnie zachwycając i powodując nieprzyjemny odruch. Kilka scen, szczególnie tych pośród pościeli i w oparach miłości, potrafi rozczulić czytelnika oraz pobudzić w nim zdrową, zmysłową zazdrość (też tak chcę!). Ale największym sukcesem Flanagana powinno być to, że potrafił we mnie pobudzić emocje. Tak, wiem, to niewiele mówiący komunał, ale Ścieżki północy autentycznie i niespodziewanie wyzwoliły we mnie żal, duży smutek nad losem bohaterów. Chyba dałem się nieco zaskoczyć, ale nie mam tego Flanaganowi za złe.

Ikoniczna fotografia z egzekucji Leonarda G. Siffleeta.
Ikoniczna fotografia z egzekucji Leonarda G. Siffleeta. Bardzo wymowna. Źródło: Wikipedia

Nie chciałem tej powieści oceniać pod kątem nagrody Bookera. Próbowałem spojrzeć na nią jakbym był pierwszym czytelnikiem i nie obciążać się zanadto oczekiwaniami. Pytałem siebie: czy gdyby nikt przede mną nie czytał Ścieżek północy, to czy byłbym gotowy kogokolwiek do tego namawiać. Oczywiście. Tematyka II Wojny Światowej została w tej powieści potraktowana egzotycznie i w zasadzie nie odczuwa się, że czytamy o konflikcie, o którym napisano już chyba wszystko. Wątek miłosny jest słodki i gorzki jednocześnie, gdy wraz z Dorrigo wśród dżungli tęsknimy za Amy, oraz ogromnie niecierpliwmy się, by poznać finał tego romansu. Szczęśliwie dla mnie, nikogo namawiać do lektury nie muszę, bo z pewnością zrobili to już inni.


[1] Richard Flanagan, Ścieżki północy, tłum. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, str. 137

4 uwagi do wpisu “Ścieżki północy – Richard Flanagan

  1. „Wszystkie te lata psu w dupę” (i tu buźka płacząca ze śmiechu) Wiem, wiem, książka poważna i bardzo dobra recenzja, i do tego mnie zachęciłeś, a ja o tym psie… No ale nie mogę się przestać śmiać!

  2. No no, czyżbym namówił Cię na powrót do bloga?
    Mnie „ŚP” podobały się umiarkowanie, a konkretnie – treść obozowa i poobozowa bardzo, ale wątek miłosny mocno zalatuje kiczem. Nie kupiłem tego, tym bardziej, że nie widać tu jakiejś silnej korelacji, że ta miłość jakoś Dorriga wspiera w obozowym piekle. Jest tylko jeden ustęp, który to sugeruje – i to trzeba się dobrze postarać, żeby to wyczytać. A tak – przeszłość sobie, obóz sobie. Już bardziej „wspiera” go przepiękny cytat z matki („Świat jest. Po prostu jest”). Ale naturalistyczna wersja „Mostu na rzece Kwai” i portret mentalności japońskich oprawców są wstrząsające, przy scenie wiwisekcji na żywym jeńcu byłem bliski zasłabnięcia. Za to zajebista jest scena z rybami, „Jesteście, kurwa, wolne”.

    1. Nie chcę Cię rozczarować, ale nie namówiłeś mnie samodzielnie, choć „cegiełki” Ci nie odmówię, bo swoje dołożyłeś. A ja najwyraźniej zatęskniłem za tym obnoszeniem się ze swoją niewiedzą i interpretacyjną nieudolnością, więc wróciłem do publikowania (bo do e-szuflady zdarzało mi się pisać w przeciągu zeszłego roku).
      Natomiast co do Ścieżek północy [jeśli ktoś nie czytał, a zamierza, to może niech lepiej ominie dalszą część tego komentarza]: w kwestii wątków obozowych jesteśmy najwyraźniej zgodni (scena operacji jest wściekle mocna), ale muszę bronić wątku miłosnego właśnie ze względu na jego „ułomność” i to, jak uczucie bohaterów ostatecznie ominęło, przeszło obok (tak jak Dorrigo przeszedł obok Amy), czegoś mu widocznie zabrakło, bo i tak bywa. Miało eksplodować, a zgasło z cichym sykiem. Kicz? Nie wyczułem. Może jakieś pojedyncze sceny, ale w całokształcie tak bym tego wątku nie opisał. Ot, podobał mi się, przyznaję się do tego i opinii raczej nie zmienię. Sama kreacja Amy i to jak potrafiła prowokować Dorriga w jakiś sposób do mnie przemawia. No i co ciekawe, również odnotowałem sobie przytoczony przez Ciebie cytat („Świat jest. Po prostu jest”), więc wychodzi na to, że jest wyjątkowo udany.
      Fajnie, że wpadłeś.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s