Kąpiąc lwa – Jonathan Carroll

kapiac_lwa_okladkaTrochę z własnego doświadczenia, trochę z przeczytanych zapowiedzi wnioskuję, że Jonathan Carroll specjalizuje się w literaturze, nazwijmy to, fantastycznej. Zwykle tworzy on w oparciu o nasz rzeczywisty świat, ale ubarwia go elementami paranormalnymi – równoległymi światami, demonami, podróżami w czasie, czwartym wymiarem, tajemnymi mocami, którymi dysponują jedynie wybrańcy – słowem: atrakcjami, których na co dzień nie dostrzegam, ale ja to zazwyczaj nawet znajomych na ulicy nie poznaję, a to przecież nie znaczy, że ich tam nie ma, prawda? Przy wymyślaniu tego rodzaju intryg od autora wymagana jest co prawda ponadprzeciętna wyobraźnia, ale konwencja wybacza też sporo nieścisłości logicznych, w przypadku których rozstrzygającym wytłumaczeniem ich istnienia jest argument BO TAK. Taki urok, trzeba mu się w jakimś stopniu poddać, a bycie uległym nie zawsze przychodzi z łatwością. Szczególnie jeśli na scenę teatru zdarzeń wkraczają takie dziwy jak gadające krzesło, które przemawia wyłącznie do kobiet i czerwona słonica, która jest słonicą i jest czerwona. To raptem dwa przykłady z brzegu i to takie mniej znaczące, więc przed ewentualną lekturą książki spuśćcie ze smyczy realizm, niech sobie gdzieś pobiega, nie będzie nam potrzebny. Aha, tytułowa kąpiel lwa ma znaczenie czysto metaforyczne, więc żadne zwierzę nie ucierpiało. Przy okazji będąc już w temacie, to ponoć jedynymi przedstawicielami z rodziny kotowatych, które potrafią pływać są tygrysy. Tak gdzieś i kiedyś przeczytałem, ale nie chce mi się tego weryfikować, więc fajnie, gdybyście uwierzyli na słowo.

Kraina snu jest jak plac zabaw, na którym zerwana z więzów rzeczywistości wyobraźnia wyżywa się na karuzelach, huśtawkach i zjeżdżalniach.*

No dobrze, ale nie będę w tym miejscu zbyt dokładnie streszczał fabuły powieści, bo prawdopodobnie już przy trzecim zdaniu zaplątałbym się w wyjaśnieniach tak, że równie dobrze mogłoby ich nie być. Więc nie będzie. Wiedzcie jedynie, że Kąpiąc lwa to historia o piątce znajomych, którym w tej samej chwili przyśnił się ten sam sen. A ze snami to wiadomo jak jest – logice się nie kłaniają i zwykle nie są interesujące dla nikogo poza samym śniącym. Teraz śniących było pięcioro, więc przynajmniej mają z kim przedyskutować temat. Wkrótce okazuje się, że bohaterowie mają ze sobą więcej wspólnego, niż z początku sądzili, pojawiają się wspomniane krzesła, słonice i tajemnicza dziewczynka Josephine, a potem dochodzi do wielkiego starcia Dobra ze Złem i piątka wybrańców musi przeciwstawić się Chaosowi. Mniej więcej. No cóż, fabularnie powieść Carrolla nie jest ani zbyt wyszukana, ani trzymająca w napięciu. Po prostu JEST, ale nie porywa i nawet tradycyjna końcowa przemowa, która ma za zadanie wszystko wyjaśnić, nie robi większego wrażenia. Nawet jeśli do końca czegoś nie zrozumiałem, to dlatego, że nie próbowałem. Jakieś to rozmyte, suche, nieznaczące i bez ciężaru.

– To wszystko, co nam się przydarzyło we śnie – co to właściwie znaczy? Było w tym dużo prawdy, zgadzały się niektóre fakty i szczegóły, ale wszystko to mieszało się z kłamstwami i jawnymi absurdami. Brakowało czegoś w rodzaju sita, przez które odsiano by od siebie te różne historie. Nie było nici przewodniej. Nie mogę się w tym połapać.
– Wypisz wymaluj: ludzkie życie – zauważył ironicznie Crebold.**

Carroll ze swoją książką co prawda nie próbuje pozować na poważną literaturę i bliżej mu gatunkowo do choćby Neila Gaimana (przynajmniej w niektórych jego wcieleniach literackich), Christophera Moore’a czy Terry’ego Pratchetta (ale tego spoza kanonu Świata Dysku, bo Świat Dysku jest niepowtarzalny i nieporównywalny). No, ale właśnie – tamci panowie mają na swoich usługach niezaprzeczalny urok oraz wybitne poczucie humoru, a w Kąpiąc lwa nawet zabawnych sytuacji ze świecą (ba, z miotaczem płomieni!) szukać. Owszem, Carroll dosyć sprawnie operuje metaforą, ale to jedynie wisienka na rozmemłanym torcie, który był przechowywany w zbyt wysokiej temperaturze. Mam poczucie, że albo moja poprzednia styczność z tym autorem (Szklana zupa) była o klasę lepszym doświadczeniem, albo zrobiłem się bardziej wybredny. Niemniej do mojego wcześniejszego zarzutu o kiepską fabułę dorzucam wspomniany brak stylistycznego polotu. Nie lubię krytykować w ten sposób, bo mam świadomość, że trochę się przy tym niepotrzebnie wymądrzam i nie jestem odpowiednią osobą, by wytykać autorowi tego rodzaju impotencję twórczą, ale tym razem się poświęcę. Mam nadzieję, że wszyscy to docenią.

Podsumujmy, bo szkoda czasu, poza tym nie mam już wiele do dodania. Z moich wyliczeń na zasadzie prawdopodobieństwa wynika, że milion książek jest lepszych od Kąpiąc lwa. Pi razy drzwi. Jeśli już je przeczytasz, to wtedy wrócimy do tematu tej powieści. A póki co dajmy sobie spokój, dobrze? Wyjątkiem jest sytuacja, gdy okazujesz się fanem bądź fanką twórczości Carrolla, który w Polsce jest podobno wyjątkowo popularny i jesteśmy krajem, gdzie w pierwszej kolejności ukazują się tłumaczenia jego książek. Ale w takim przypadku lekturę Kąpiąc lwa masz już pewnie dawno za sobą. A ja uciekam, bo przecież nie chcę rozsierdzić tłumu fanów.

* Jonathan Carroll, Kąpiąc lwa, tłum. Jacek Wietecki, wyd. Rebis, Poznań 2013, str. 121
** Tamże, str. 269

3 uwagi do wpisu “Kąpiąc lwa – Jonathan Carroll

  1. Nie chciało nam się z Kotem przeczołgiwać przez Krainę Chichów z powodu zarzutów dosyć podobnych co wymieniłeś. Nie nasza bajka i nie tykamy już Carrolla. A autor ma takie samo branie w naszym kraju jak kiedyś Wharton. Coś jest na rzeczy, ale nie rozumiemy tego fenomenu, bo wspomniana KC była książką bardzo mdłą.
    [Kot mówi, że potrafi pływać, ale nie lubi i się nie będzie się zamaczał w celach pokazowych, natomiast twierdzi, że jest całkiem podobny do tygrysa w czasie pływania ].

    1. Trochę nie nadążam za tym przywiązaniem Carrolla to polskich czytelników i odwrotnie. Nie wiem, z czego to może wynikać, bo raczej trudno mi sobie wyobrazić, by oczarował nas poziom jego prozy, ale dopuszczam ewentualność, że się nie znam. Osobiście nie rozglądam się w księgarni za Carrollem i tak się składa, że obie dotychczasowe książki jego autorstwa podsunęła mi siostrzenica. A jeśli podsunie trzecią, to znów dam Carrollowi szansę i przeczytam.
      [Zapewne więcej kotów potrafi pływać, ale może tylko tygrysy robią to chętniej i z własnej, nieprzymuszonej woli? Może w tym rzecz oraz nieścisłość całej ciekawostki. W ogóle tygrysy są śliczne, tak sobie myślę.]

  2. natanna pisze:

    Nie znam książek Carolla, ale nabyłam sobie dwie wcześniejsze, by go poznać, ale jakoś mi się nie pali. Być może, że to jednak nie moja bajka.
    O tej czytałam pozytywne opinie i zanotowałam fakt oczekiwania przez blogerki na nią.
    Faktycznie ciekawi z czego ten fenomen u nas Carolla wynika….

Dodaj odpowiedź do Kot i jego Ania Anuluj pisanie odpowiedzi