Jak ja się stęskniłem za tym sympatycznym, brodatym starszym panem Pratchettem! Blisko dwa lata kazano mi czekać na kolejny pełnoprawny tom serii o Świecie Dysku i choć w międzyczasie ukazała się powieść „W północ się odzieję”, to jednak należy ona do cyklu dla młodszych czytelników, do których, pomimo najszczerszych chęci, nie potrafię jakoś się zaliczyć. Pozostało mi więc uzbroić się w cierpliwość. Cierpliwość do potęgi, twardszą od stali, diamentu i suchego chleba, kojoną jednak wyrozumiałością pod adresem autora w związku z jego zdrowiem, czy też raczej niedostatkiem tegoż. Lecz odsuńmy na bok nieprzyjemności, wszak oto ukazał się „Niuch”, trzydziesty czwarty tom niepowtarzalnego Świata Dysku, a rzesza spragnionych fanów pognała do księgarni oraz e-księgarni, by jak najszybciej i najczulej móc pieścić dłońmi grzebień jego kartek. I choć grzbiet pierwszego tomu zdążył już na mojej półce nieco wyblaknąć od słońca wpadającego przez okno (pozostałym tomom również się oberwało), to jednak żyję nadzieją, że wraz z Prachettem zdążymy dołożyć na ten regał jeszcze kilka, a może nawet kilkanaście grzbietów. Tymczasem, drżąc z tęsknoty, niezwłocznie zabrałem się za lekturę, błagając samego siebie, by potrwała ona jak najdłużej.
„Niuch” należy do cyklu o Straży Miejskiej, przez spore grono fanów uznawanego za najlepszy i najciekawszy tematycznie szereg powieści Świata Dysku. Jeśli kogoś nie przekonuje zdanie fanów serii, to z pewnością przekona go moja opinia, również jednoznacznie wskazująca przygody milicji Ankh-Morpork za najbardziej udaną pod-serię. Czuć w niej rozwój i potencjał (choć świeży cykl o Moiście von Liwigu także nabiera impetu), a sama Straż Miejsca, początkowo w pożałowania godnym trzyosobowym składzie (plus smok), z tomu na tom atrakcyjnie się rozrastała, by obecnie móc poszczycić się mianem instytucji, z którą muszą się liczyć wszyscy złoczyńcy największej metropolii Dysku. Jej komendant, znany doskonale Sam Vimes, po schwytaniu dziesiątek nikczemników, uporaniu się z licznymi delikatnymi tarapatami natury polityczno-kulturowej, parokrotnym uratowaniu miasta przed zagładą i, co nie najmniej ważne, zwyciężeniu własnego nałogu do oglądania świata przez dno butelki zasłużył na urlop. I choć bardzo tego sobie nie życzył, wzbraniał się dzielnie, to jednak uległ pod czułym, acz zdecydowanym naciskiem żony. A ta z racji postury ma czym nacisnąć.
Wakacje poza miastem mogłyby okazać się odprężające, gdyby nie fakt, iż niegodziwców można spotkać wszędzie. Gdzie haniebni reprezentanci dowolnej rasy zamieszkującej Dysk, tam podłe uczynki, a i jeszcze ciepłych zwłok długo by nie szukać. Praworządna natura Komendanta Straży Miejskiej, diuka Ankh-Morpork i Dyżurnego Klasowego (najwyższe odznaczenie Króla Krasnoludów) nie pozwala Vimesowi spać spokojnie, kiedy w okolicy krążą osoby zasługujące na klapsa, czy bardziej humanitarne powieszenie (mniej hałasu). Czytelnik powinien więc nastawić się na rzetelne śledztwo poprzedzone nie mniej rzetelną zbrodnią. Chcąc uniknąć zbędnych szczegółów napomknę jedynie, że poznamy nową rasę stworzeń zamieszkujących Dysk, bliżej zaznajomimy się z kamerdynerem Vimesa – Willikinsem o niezwykle intrygującej przeszłości, a także niejednokrotnie zaszklą nam się oczy przy spotkaniach z synem komendanta – Młodym Samem, uroczo zafascynowanym kupami, ich strukturą i konsystencją (bo bez kupy zrobilibyśmy bum!). Co prawda, nieco odczułem brak pozostałych strażników Ankh-Morpork, bądź ich jedynie gościnne i epizodyczne role gdzieś w tle (porażający subtelnością troll Detrytus zawsze w formie), jednak nie mam o to do Pratchetta żalu. Taki jestem wspaniałomyślny.
Pisarsko i stylowo Terry jest nadal w wyśmienitej formie. On po prostu ma to coś, te cudowne poczucie humoru, którego nie sposób sobie wypracować, z którym wypadałoby po prostu naturalnie się urodzić. Jednocześnie jest niezwykle pomysłowym oraz błyskotliwym obserwatorem codzienności, dostrzegającym wiele – od rzeczy niewielkich i symbolicznych po wydarzenia i ułomności ludzkie o globalnym znaczeniu. Po raz kolejny przypisy rozbrajają nawet najbardziej pochmurne oblicze, a tłumacz, pan Piotr W. Cholewa (który wśród fanów Świata Dysku ma już poważanie, szacunek i wdzięczność nie mniejszą niż sam Pratchett) po raz wtóry zasługuje na pochwałę, podziękowania, a może nawet tytuł Dyżurnego Klasowego. Podczas lektury z ogromną satysfakcją powracałem wzrokiem do kapitalnych i pomysłowych fragmentów niewiele wnoszących do fabuły, ale jakże ubarwiających literackie walory powieści. Jeden przykład.
„Drzwi zamknęły się za nim z cichym szczeknięciem. Powinny trzasnąć, ale niektóre drzwi nigdy nie rozumieją sytuacji”*
Geniusz. Coelho ze swoimi mądrościami życiowymi niech się schowa.
Jestem ukontentowany i chociaż potrafię wskazać kilka (kilkanaście) tomów lepszych i bardziej brawurowych niż „Niuch”, to jednak głód lektury i jego bądź co bądź skuteczne zaspokojenie nie pozwala mi być surowym, czy choćby obiektywnym. Ślepo ubóstwiam serię Świata Dysku, z dumą regularnie zdmuchuję kurz z wszystkich tomów i nie potrafię złym słowem skrzywdzić najnowszej powieści. Nie próbujcie mnie oceniać.
—
* Terry Pratchett, „Niuch”, tłum. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, str. 121
mocny cytacik wybrałeś ;-)
ale właśnie przez takie zagrywki kochamy Pratchetta. Chłop ma wyczucie do słów i zdań, dzięki temu klei z nich struktury, które nigdy nie przyszłyby do głowy ludziom ostrożniejszym lingwistycznie. „Niucha” oczywiście nie czytałem (jeszcze) ale i tak zgadzam się z recenzją całkowicie… dodam jeszcze, że Pratchett to jeden z tych twórców, których w gruncie rzeczy recenzować można na wyrost, albo nawet w ogóle… acz, z drugiej strony, pisanie o nim jest zawsze przyjemne ;-)
Trochę mi przykro, że swego czasu Pratchetta czytałem jednego po drugim, a obecnie byłem zmuszony czekać dwa lata, by móc wyrazić swój zachwyt nad cyklem o Straży Miejskiej (i Światem Dysku w ogóle). Zachwycająca, cudowna i niezwykle pomysłowa seria. Mam motylki w brzuszku.
pewna grupa moich koleżanek – niereformowalnych wielbicielek Pana P. – chętnie by z Tobą podyskutowała na temat najlepszej subserii. Właśnie mi się przypomniało, że za jedyną najdoskonalszą uważały one serię z Babcią W. ;-)
Ubóstwianie cyklu o Wiedźmach – to takie kobiece! ;]
:)